Strona główna Hovawart "użyteczny" Relacje z imprez sportowych Dni Hovawarta 2012 - Mieczewo

Dni Hovawarta 2012 - Mieczewo

 

Poproszono mnie, abym swoim piórem skreśliła coś na temat minionego weekendu. A wiadomo wszem i wobec, że miniony właśnie weekend to jesienne Dni Hovawarta. Najpierw może podziękowania dla Darka, który odpowiedzialny jest za całe to zamieszanie, razem z Pavlem Markuskiem i innymi wspierającymi ich hovozakręconymi babkami. Dziękujemy! My, wszyscy właściciele, będący teraz, bywający kiedyś i zamierzający bywać w przyszłości! Dziękujemy i prosimy o więcej! Sama zaczynam się zastanawiać, jak mogłam dotąd żyć bez Dni Hovawarta...

Większość czytających to sprawozdanie zna mnie już choćby z pisania głupot na forum, więc uprzedzam, że będzie to długi monolog, nie zawsze odpowiadający na nurtujące Was pytania albo pomijający pewne ważne dla niektórych fakty. Kiedy zaczynam pisać, to skończyć nie mogę i generalnie jest to zwykle nie na temat, także o poważnych sprawach zapomnijcie. Może Kasia da się namówić na dołożenie do tego bajdurzenia jakichś konkretów.

Wyruszyłyśmy z Dorotą w piątek o godzinie 15. I od tej pory urywały się telefony… Wszyscy jechali, a nikt nie wiedział, na którą ma dotrzeć. Na szczęście byli też punktualni, którzy pojawili się na placu w wyznaczonym terminie, czyli w piątek o 15. W planach była obrona i posłuszeństwo. Sobota: tropienie, posłuszeństwo, obrona, obiad, dwa razy obrona. Ale nie, nie, moi drodzy, okazało się, że to nie będzie takie proste, bo Pavel z Darkiem stwierdzili, że o obiedzie trzeba zapomnieć, a całą sobotę wypełnili nam dodatkowymi zajęciami, czyli testami „BH” Pavla Markuska. Ha!

A na dodatek, i to nagle, dowiedzieliśmy się, że w sobotę mamy wystawę, pod nazwą HOVA CUP 2012. I zagwozdka - w jakiej klasie wystawić swojego hovka? Hmm… Na szczęście w niewielu klasach były po dwa psy. Przyznaję ze smutkiem, że Malinda przegrała w klasie pośredniej z Witką, siostrą swoją, a Totus stanął również na drugiej pozycji, za bratem swoim rodzonym, Tadkiem. Jednak nagroda pocieszenia w postaci możliwości nie-biegania więcej w padającym śniegu zadowoliła i mnie, i Kasię. Uśmiech Pozostali stanęli na pierwszych lokatach. Uśmiech Tadzisław zgarnął BOB-a, Carmen została najlepszą suka w rasie.

Ale to nie wszystko, bo do testów Pavla doszły zawody z posłuszeństwa… Ba, doszły nawet zawody na najszybszego hovka i na hovka aportującego parówkę! Taaaaak… Nie wierzycie?! I dobrze! Hovek aportujący parówkę… Dobre sobie… A jednak…

Najszybszym hovkiem okazał się Peper biegnący do Wojtka. Ku uciesze ogółu okazało się, że „monsz” Jacek (wiadomo czyj „monsz”), okazał się człowiekiem niewiele wolniejszym od hovka. Ba, okazał się nawet człowiekiem szybszym od pewnego hovka, który po sygnale startu wolał poszukać parówki. A stoper tykał… Zresztą Jacek miał weekend pełen wrażeń, które zaczęła zapewniać mu jeszcze w piątek Karolina, stwierdzając, że jako lojalna przyjaciółka Kasi, powinna sprawdzić jej męża w ekstremalnych sytuacjach. Po pierwszych okrzykach przerażenia Jacek okazał wiele spokoju ducha i chyba egzamin ma zdany. Znamy już przecież nieobliczalną Karolinę wszyscy i nieobliczalnego Atosika, który cudownie tropił w niedzielę, za co oberwało się właścicielce… Jakim cudem? A no takim, że trener aż bał się myśleć, jak tropiłby ten pies, gdyby  trenował, skoro nie trenując, tropi jak anioł. Zresztą według Pavla wszystkie hovki mają tropienie zaliczone wybitnie, bo pracują w skupieniu, nawet żaden młodziak nie popełniał błędów. Po raz pierwszy chyba usłyszeliśmy, że hovki są wreszcie w czymś lepsze od maliniaków! Ponoć to, co my miałyśmy zrobione na pierwszych kwadratach, z maliną (nie mylić z „Malindą” Puszcza oczko) Pavel musi wypracowywać przez 12 miesięcy. W każdym razie każdy hovek będący kolejny raz u Pavla poszedł krok naprzód. Carmenka miała trójkąt i wyjście na prostą, Totusek też, Witka prostą, reszta bardziej zaawansowanych prostą z załamaniem, a my, początkujący, wiadomo, kwadraty. Ale bez błędów! Dodam dla niewtajemniczonych, że sobotnie tropienie odbyło się na łące cudownie zalanej wodą. Niektórzy musieli przejść nawet przez, nazwijmy to delikatnie, bajoro, co by dotrzeć do miejsca, w którym woda nie stała lub nie wlewała się do kaloszy. Uśmiech. Sprawdziliśmy się wszyscy jako Wodniki Szuwarki. Niektórzy pomimo doskonałego przygotowania w postaci super gumiaków musieli jechać się przebierać, bo woda dziwnym trafem dostawała się tam, gdzie nie powinna. Za to trawa wyjątkowo łaskawie potraktowała początkujących, bo udeptywanie kwadratów szło nam dość przyzwoicie.W niedzielę za to słonko obdarowało nas promieniami od samego rana, a Pavel z Darkiem odnaleźli łączkę, która była chętna do współpracy i nie miała zapasów wodziczki.

Wracając do testów: „Super Łakomym Hovkiem Aczkolwiek Aportującym Parówkę” została Malinda vel Waszka… Sama jej przyznałam ten tytuł. Wszystkie wyrzucone parówki zostały pożarte w całości bez mrugnięcia okiem. Nawet Kasi nie udało się przekonać Carmen, że parówka jest „fe”, a serduszka w łapce pańci „mniam, mniam". Cóż, uciekaliśmy się do różnych sposobów… Jedna Tamira nie wsunęła parówki w tempie ekspresowym, a nawet ją wypluła, ale niestety nie przyszła na wołanie Marzenki. Ale trzeba jej to wybaczyć, bo przecież dopiero co urodziła urojone szczeniaki. Natomiast Malinda parówę zachłannie pożerała, ale zżerając ową, przyszła do mnie, a ja zdołałam pewne fragmenty odzyskać, a że regulamin przewidywał takie rozwiązanie, spokojnie można przyznać Malindzie (nie mylić z: „malinie”, chociaż kto wie), w/w tytuł.

Peper otrzymał tytuł „Najszybszy Hovek”. Ponadto pozwoliłam sobie dodatkowo przyznać tytuł „Super Pies Na Wędkę” Bugiemu. Wiadomo, że „SuperBohaterka” jest tylko jedna (przypomnę, iż jest to Carmen), jednak według mnie Tamira powinna zostać dla odmiany „Super Modelką”, bo kiedy tylko poruszała się kłusem, słychać było szepty: „Jak ona się rusza…”

A po niedzielnej obronie Totus powinien otrzymać tytuł „Super Pies Na Rękaw”. Sądzę, że przyznawanie tytułów naszym wybitnym hovkom powinno stać się tradycją i oferuję przy tym swą pomoc. Śmiech

W związku z tym, że sobota zastała nas na placu prawie nocą, Pavel przeniósł dodatkowe konkurencje na niedzielę. I tak oto po niedzielnym tropieniu i posłuszeństwie przyszedł czas na rzut aportem na odległość. Powiem tylko, że rzucenie aportu wprost przed siebie okazało się dla niektórych trudnym zadaniem. Właściwie dobrze, że była niedziela i na padoku obok naszego placu nie odbywała się nauka jazdy konnej, bowiem w pewnym momencie aport opuścił teren wyznaczony i ogrodzony jako plac Teamu Marksa i wylądował za granica, tam gdzie zwykle hasają koniki. W tej konkurencji wygrał (zgarniając drugie zwycięstwo) Wojtek.

Następna konkurencja odbyła się mimo niesprzyjających warunków. Siedzimy sobie, pijemy kawkę, podchodzi trener… Zadaje trudne pytanie: „Czy ktoś wyrzucił te puszki, które tu stały?” Oczywista! Toż my to porządni ludzie, sprzątamy po sobie! Ania z dumą podniosła głowę: „Jam to uczyniła”! Słychać głośny śmiech i komentarz Pavla: „Wiedziałem, że znajdzie się taki nadgorliwy”. Ania, podchodząca do życia ekologicznie i broniąca Matki Ziemi, nie mogła pozwolić, co by puszki niepogniecione i nieposegregowane wylądowały ot tak sobie w śmietniku… Pavel już wie, że nawet na własnym placu nie można  przewidzieć zachowań hovozakręconych. Puszki były specjalnie odłożone na konkurencję strzelania do celu. W związku z tym musiały zostać ponownie poodginane, aby nadawały się do strzelania do nich. Muszę się powtórzyć, tu również wygrał Wojtek, ale… Kasia Carmenowa obroniła honor kobiet i tak naprawdę była pierwsza, razem z Wojtkiem. W związku z tym przyznaję jej tytuł „Super Oko”. Tu również przyznałabym tytuł dodatkowy dla Agi od Bugiego „Super Agentka”, a może „Super Agent Aga”? Z pełnym profesjonalizmem zabrała się do strzelania, a my najzwyczajniej w świecie zazdrościłyśmy jej tej czarnej czapeczki, czarnej kurteczki, spodni i pozycji Jamesa Bonda. Aga to z pewnością agent w służbie Jej Królewskiej Mości. Zresztą okazało się, że Aga była tuż po Kasi Carmenowej, czyli jednak Agent…

W związku z tym, że Wojtek zgarnął aż trzy zwycięstwa, nie przyznaję mu, z zazdrości rzecz jasna, żadnego tytułu… Za to Ania dostaje tytuł „Super Żony”. Anię pokochałam nad życie, bo tylko ona mnie rozumie i przywitała mnie w niedzielę na tropieniu zachwytami na temat Malindy, jej posłuszeństwa, zołzowatości, wpatrzenia we mnie… Ania, jeszcze raz kocham Cię! Ona też, kiedy Pavel podsumowując Dni Hovawarta, powiedział, że młode są świetne, dodała coś, co czyni mnie jej dłużniczką do końca życia. Ania zna temat, bowiem ma z Merci to, o czym każdy marzy, a wybrani mają, znaczy tą wyjątkową więź właśnie. Kończąc temat, powiem tylko, że zagrożono mi, że będę persona non grata jeśli tak bezustannie będę klepać o wiadomo kim… Do tego zostałam psychicznie zmaltretowana i zmuszona do pozostawienia Rudej Małpy na noc w klatce. Pozostawiam to bez komentarza.

Kasia Carmenowa podczas rozmowy na temat przestawiania czasu, który to akt zastał nas akurat u pani Marylki, dowiedziała się od Jacka, że jest „wyjątkowo ciemna jak na blondynkę”, bo za diabła nie mogła skumać czy ta 8 to będzie 7 czy może 9. Ale w sumie trudno się dziwić. Było ciemno i pusto - w butelkach. Oddam jej jednak, że Pavel, podsumowując zawody posłuszeństwa, stwierdził, że posłuszeństwo Carmen wyglądało najładniej! Kasia, całusy!

Poza tym powinno się przyznać mamie Kasi tytuł „Super Mama”: dziękujemy za 10 kg pierogów domowej roboty z kapustą i grzybami i mięsem. Pierogi były przepyszne! Nie sposób było ich wszystkich zjeść, więc pojechały dalej i pożywią tych, co to nie mogli być z nami. Madzia i Marzenka przywiozły przepysznego kurczaka nadziewanego pieczarkami i ciasto drożdżowe ze śliwkami, własnej roboty, oczywista; Kasia super sałatkę z tuńczykiem, Aga zrobiła sałatki ze świeżych warzyw z octem balsamicznym i parmezanem, Dorota raczyła swoimi wyrobami ze słoiczków: grzybkami i sałatką z cukinii i papryki, była też tortilla ziemniaczana i mnóstwo innych dodatków, których nie da się wymienić. Ale o tiramisu nazwanym „tyraj misiu”, akurat odpowiednim na plac, roboty Kasi Totusowej, trudno nie wspomnieć. Nie powiem nic tylko o winkach i trunkach, wieczorach biesiadnych… Pogoda dopisała jak zobaczycie na zdjęciach. Jak zawsze na Dniach Hovawarta trzeba musowo przerobić cztery pory roku, mieliśmy więc słonko i ciepło, słonko i zimno, deszcz i śnieg, ale cóż nam to przeszkadza, kiedy atmosfera gorąca, jedzenie pyszne, hovki jedyne, domek na placu ogrzany, kawa i herbata z prądem. No, właśnie. Przepyszne wiśniówka i malinówka, pierwsza Ani, druga Darka roboty jednak nie mogą zostać pominięte. Ania próbowała czy wiśniówka jest wystarczająco dobra i próbowała, i próbowała… Jeszcze przed przyjazdem… Ania wybacz! A malinówka z herbatą życie niektórym uratowała.

Pavel wiadomo: pełen profesjonalizm i zaufanie wzbudza we wszystkich, którzy mieli przyjemność z nim pracować. Oby pozostał wierny zapałowi z jakim pracuje z naszymi hovkami! Usłyszał tylko i aż, od każdego, że z innymi pozorantami my już nie będziemy ćwiczyć. Ma w sobie pewność, spokój i moc tłumaczenia. Wreszcie pojęłam czym różni się praca na agresji od pracy na łupie. Jakie to proste!

Dzięki Karolinie i Atosowi oraz Kasi z Sheyną zobaczyłam, jaka to satysfakcja ta obrona! A tropienie to rzecz niedoceniania i wyjątkowa. Niesamowita to przyjemność patrzeć jak pies wącha, pracuje nosem, super po prostu! Nie sądziłam, że to mi się w ogóle spodoba! Pozostaje mi więc zachęcić wszystkich, którzy się wahają. Nie wahajcie się, nie siedźcie w domu! Przyjedziesz raz i będziesz zawsze wierny Dniom Hovawarta!

Z serdecznymi uściskami pozdrawiam wszystkich i do następnego razu!

Aha… Mamy coś, czego będziecie nam zazdraszczać! Darek, chwała Ci za to! Mamy nalepki na samochody: „Hovawart w podróży” i „Markusek Team”. Następnym razem może kubeczki? Ale wiadomo z jakim portretem… Puszcza oczko Bugiego z piłeczką zieloną, w pełnym biegu! Zdziwiliście się, co? Że nie Malinda? Ale Malinda z drugiej strony kubka, wyrywająca się, kiedy tylko pańcia odchodzi, a ktoś usiłuje ją przytrzymać. Nikt tak nie ma, tylko MY! Nawet Karolinie nie udało się w spokoju utrzymać tej mojej Wariatki!

Jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy byli, a których nie wymieniłam, a powinnam: Agnieszce z Suzi, która jest wyjątkowym hovo-maliniakiem, Kasi z Sheyną i Super Psem na Rękaw, Marzence z Super Modelką, Madzi z Tadzikiem Bob-em, Rosi z Adamem, Adze z Super Psem na Wędkę, Karolinie z Atosem, Kasi z SuperBohaterką, Darkowi z Santkiem, Ani z Merci, Wojtkowi z Najszybszym Hovkiem. Szczególne podziękowania należą się ode mnie Dorocie, dzięki której tam byłam, dzięki której mam swoją wyjątkową Super Łakomą Małpę Aczkolwiek Aportującą Parówkę…

A wyjątkowo wyjątkowe podziękowania należą się Darkowi, wszyscy wiecie dlaczego, Pavlowi podobnie i Kasi Carmenowej, która z uporem maniaka robiła zdjęcia, na które wszyscy czekamy z niecierpliwością. Kasię wspierał monsz drugiej Kasi, Jacek. A pogoda uwierzcie, nie rozpieszczała nas…

I to już koniec… Chyba… Nie, na pewno nie, w końcu nie wszystko się da opisać…

sprawozdawca: Agnieszka Mogilnicka-Lepa - „Malindowa”

Jako, że sprawozdanie jest nic dodać nic ująć, ja mogę od siebie tylko dorzucić zdjęcia ;). Są wiadomej jakości, biorąc pod uwagę nasze cztery pory roku, ale mam nadzieję, że chociaż trochę oddadzą nasze cudowne Dni Hovawarta.

dodawca: Kasia Godlewska

 

Migawki

Jeśli Google nie ściemnia (a dlaczego miałoby ściemniać w tak ważnej sprawie?), to imię naszego najnowszego reproduktora oznacza w językach skandynawskich "odważny". Wprawdzie, skoro miot był na M, a skojarzenie miało być nordyckie, można było go nazwać "Muminek", ale niech będzie, Modig rzeczywiście brzmi poważniej (i odważniej!). Zapraszamy więc do bliższego poznania MODIGA Unalome.